niedziela, 11 września 2016

Ogródek... bez ogródek.

Miałam kwiaty. Czasem lubię. Tak zwyczajnie, babsko, lubię popatrzeć na rosnące badyle. I rosły sobie spokojnie tyle lat. Jeden lat 20, drugi trochę mniej. Moje rośliny doniczkowe. Krotony. Koty ich nie jadły, były zastawione tak, że potwory nie miały dostępu. Jeśli by ktoś chciał robić o to awanturę. :P

Gdy zjawiły się Juniory, krotony wylądowały na balkonie. Na krótko.

Po Krotonach zostały kręgi. Kręgi w ziemi. Najsampierw ziemia została wysypana z doniczki. Ot tak, dla zabawy, żebym miała co sprzątać. Koty dostały szlaban na balkon. Ale gdzież mi trzymać koty pod kluczem, wylazły. Sprzątam ziemię, ostatnim odruchem rozsądku wącham zawartość szufelki przed wsypaniem z powrotem do doniczki (a co ma mi się tyle ziemi zmarnować). Woń niedawnego sika rozchodzi się po okolicy. Trzy najbardziej pod słońcem niewinne mordki patrzą na mnie smutnymi oczętami. Zabieram ziemię. Ich. Ziemię, dzięki której poczuły się znów jak młode pacholęta na roziskrzonej rosą trawie. Gdy o poranku lekko hasały między kołami samochodów na parkingu a piwnica w poszukiwaniu jedzenia. Zięmię, która budzi tyle wspomnień, gdy można było pogrzebać pazurkiem, kucnąć, siknąć i z rozkoszą zagrzebać, patrząc przez siatkę w dal, za balkon, za horyzont, aż do samej podstawy świata. O ja wredna.

Kwiatków nie ma. Dostały eksmisję na klatkę.

piątek, 9 września 2016

Życie...

Życie kociwłosem pisane...
Cztery różne kociwłosy, w porywach do siedmiu.
Bastet, Mefisto, Coffee, Cami, Freya, Loki, Rico